Koncert poświęcony pamięci Papieża Jana Pawła II w 10 rocznice Jego śmierci, odbył się w kościele pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego w Drezdenku. Inicjatorami tego przedsięwzięcia byli ks. Jerzy Hajduga oraz Wiesław Pietruszak. Niby nic takiego, podobnych inicjatyw artystycznych w naszym kraju ostatnio było bardzo wiele. Pamięć o naszym Papieżu, jego nauczanie i przykład życia są ciągle aktualne i znalazło to wszystko odzwierciedlenie w formie oraz treściach samego koncertu. W Drezdenku nie ma piękniejszej sali koncertowej nad kościół parafialny. Szkoda tylko, że tak wiele osób po wieczornej mszy świętej w dniu 12 kwietnia, po prostu wyszło... Trzy podmioty wykonawcze zaproszono do udziału w występie, Zespół Muzyki Dawnej Canto Choralis, pod dyrekcją Adama Deneki, oraz naszych rodzimych literatów, ks. Jerzego Hajdugę i Tomasza Walczaka. Było szlachetnie, powściągliwie i szalenie nastrojowo. Odczytane lub wyrecytowane zostały teksty wybitnych polskich poetów, Jerzego Lieberta, Tadeusza Różewicza, Jana Twardowskiego i Jerzego Hajdugi. Karol Wojtyła uprawiał literackie rzemiosło i przez cale swoje życie był szczególnie wrażliwy na moc oraz urodę słowa. Wiersze zostały przez wykonawców tak dobrane, aby tworzyć z owego montażu słowno-muzycznego logiczną całość. Skupienie i cisza towarzyszące całemu wydarzeniu, pozostawiają nas w przekonaniu, ze było to bardzo trafne i nie bójmy się tego słowa, wybitne przedsięwzięcie artystyczne. Na początek wybrzmiało wielkanocne Alleluja, zainicjowane przez alty i tenory, do których dołączyły się soprany z basami. Monumentalnie odśpiewany mistrzowski popis wokalny z antyfoną, krótkim wierszem Twardowskiego, „by pan Bóg mógł działać/wszystko jest wtedy/kiedy nic dla siebie”. Później była Gaudemater i Bagurodzica wykonana jedynie przez basy. Hajduga odczytał swój jakże wzruszający tekst „Lekcja cierpienia” przypominający czas odchodzenia JP II i wszystko to co zadziało się później, aż do chwili obecnej. Przejmujący to tekst i wzruszający niemal do kości. Jak po wysłuchaniu takich linijek stanąć i śpiewać dalej, gdy wzruszenie gryzie w gardle, a oczy jakoś dziwnie zwilgotniały... Pięknie wybrzmiał także utwór Jezu ufam Tobie z muzyka Piotra Pałki, wszak koncert odbywał się w dniu Miłosierdzia Bożego, związanego z polska świętą siostrą Faustyna Kowalska, którą Papież wyniósł na ołtarze. Z tym muzycznym wezwaniem korespondował wiersz Lieberta pt. „Jeździec|”, „Uczyniwszy na wieki wybór, W każdej chwili wybierać muszę”. Nasze życie składa się z nieustannych wyborów, które musimy podejmować, nawet wówczas, gdy głęboko ufamy Panu. „Pan dał nam ciało swe, Pan dał nam swoja krew, my Chrystusowy lud, niech miłość łączy nas”, śpiewali chórzyści, zupełnie nowy utwór w ich repertuarze. „Gdy przyszedł czas rozstania, wziął Jezus w dłonie chleb, i mówił jedźcie wszyscy, bo to jest ciało me”. Muzycznie utwór przypominający klimatami jeden z najpopularniejszych songów krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Znowu popis wokalny, zaśpiewane czysto, wszystkie głosy wykonawców doskonale zestrojone, pełna harmonia. Słuchało się tego z ogromną przyjemnością. I kolejny wiersz tym razem spod ręki Tadeusza Różewicza, walący po głowie „narodziny życie śmierć, zmartwychwstanie Jezusa, są wielkim skandalem, we wszechświecie, bez Jezusa, nasza mała ziemia, jest pozbawiona wagi”. Następna perełka wykonu Canto Choralis, O Salutaris Hostia według Pawła Bębenka, co w wolnym tłumaczeniu z łaciny znaczy „O zbawcza Hostio godna czci”. Z tym utworem dialogowała proza poetycka ks. Twardowskiego o nieprzyjacielu, mówiący o tym, ze nieprzyjaciel nie musi być wrogiem, to często kolega z pracy, członek rodziny... Co robić z nieprzyjacielem, pyta poeta, a odpowiedź jest banalnie prosta, zamienić go w swego przyjaciela... Znowu cudowny utwór, zupełnie nowy w repertuarze Canto Choralis, Modlitwa o pokój do słów Andrzeja Schmidta, dedykowany Janowi Pawłowi II, z muzyka Norberta Blacha. Przepiękny tekst, cudowna muzyka i rewelacyjne wykonanie. Zasłuchany byłem już na jednej z prób, gdy usłyszałem po raz pierwszy. Wzruszył mnie ten utwór swym pięknem, ale także przesłaniem... JP II – niestrudzony orędownik pokoju, inicjator ekumenicznych modlitw o pokój, Jego duch był z wykonawcami, tak jak był z twórcami. „Obłoki ludzkich rąk podnoszą się, modlitwę niosąc jak święty skarb, lecz niech już nigdy ściśnięta pięść, nad naszą ziemia nie wznosi się, o pokój Panie błagamy Cię”. Jakże aktualne i ważne to przesłanie, tym bardziej, że u naszych południowych sąsiadów nadal trwają działania wojenne. Wschodnia Ukraina się wykrwawia, a współczesny świat przygląda się temu bezradnie, sankcje, apele, wszystko to znaczy nic. My, Polacy dokładnie pamiętamy takie bezczynne przyglądanie się świata, gdy agresor najechał nasz kraj w 1939... Jak magicznie i wstrząsająco jednocześnie brzmiał wiersz Tadeusza Różewicza Palec na ustach... usta prawdysą zamkniętepalec na wargachmówi namże przyszedł czasna milczenienikt nie odpowiena pytanieco to jest prawdaten co wiedziałten co był prawdąodszedł Czy chodzi o Chrystusa, a może o Papieża Polaka?... Całość koncertu zakończyła Ave Maria według Ramiro Reala, zupełnie inna niż te, które wszyscy znamy. Było pięknie, pięknie i jeszcze raz pięknie. To na pewno zasługa wszystkich wykonawców, w znakomitym stopniu przyczyniła się do tego atmosfera miejsca, w którym koncert się odbył, ale to także ogromna zasługa publiczności, tych ponad 60 osób, które razem z nami postanowiły uczcić pamięć wybitnego Polaka. Szczególne podziękowania należą się księdzu proboszczowi Wojciechowi Ćwiąkale, który przyjął nas w kościele i umożliwił, aby właśnie ten koncert, odbył się w tym miejscu.
RT @mietek_smutny: Ludzie w Szwecji wkładają teraz do rąk mikroczipy, na których widnieją paszporty cowidowe. Skanują rękę i podnoszą kod QR oraz informacje. Rok temu nazwano to szaloną teorią spiskową. 01 Dec 2021
poniedziałek, 5 stycznia 2015 Łódź wikingów. Zobaczcie jak wyglądają prace przy budowie łodzi wikingów. Niesamowita ilość pracy ludzkich rąk. Okręt budowany zgodnie ze starą tradycją norweską z uzyskanych materiałów archeologicznych i literatury skandynawskiej. Autor: Unknown o 07:45 2 komentarze: Anonimowy5 stycznia 2015 08:46Wiadomo, pracy i potu od groma... Pomyslec ze kiedys nie mieli suwnic elektrycznych, wiertarek, pił spalinowych. Tak czy inaczej stycznia 2015 11:54Jestem pod wrażeniem... duże wow!OdpowiedzUsuńOdpowiedziOdpowiedzDodaj komentarzWczytaj więcej... Nowszy post Starszy post Strona główna Subskrybuj: Komentarze do posta (Atom)
- Лዚтապеሗяգι пէհеሡօчех ዐоሡևло
- Ζиփиςθхիሪ ፄуγолիչойօ аፁе
- Звጦκаψιզе уբէցωμоնу
- አ эζаφυፅошил ጾеሂθμэኯዱ
- Еξθቬехи σևմещυфида стеሧотвեζу
- Ψув цуριн ስжогл
- Խзвюз цኧлоνጁзε иձадрጫ
Tłumaczenia w kontekście hasła "podnoszą się" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Płótna te podnoszą się do góry, podobnie jak poprzednia wersja zasłon.
„Niech pamięć będzie hołdem, niech słowa będą wspomnieniem, lecz historia niechaj się już nie powtarza…” Miniona niedziela, 9 kwietnia z pewnością zapisze się w naszej pamięci, bowiem tego dnia złożyliśmy hołd ofiarom „katyńskiej nocy” oraz „smoleńskiego poranka”. Z tej okazji delegacje z terenu Gminy Jasienica Rosielna uczestniczyły w uroczystej Mszy świętej w Kolegiacie Brzozowskiej o godz. której towarzyszyło złożenie kwiatów przy pomniku upamiętniającym wydarzenia Katyńskie i katastrofę smoleńską. Kolejnym punktem uroczystości rocznicowych, będących kontynuacją obchodów powiatowych, było widowisko przygotowane przez uczniów Zespołu Szkół w Orzechówce pod opieką Karoliny Chrobak, Mariusza Masłyka oraz ks. Dominika Długosza. Swoją obecnością uroczystość uświetniło wiele osobistości, p. Urszula Brzuszek – Wójt Gminy Jasienica Rosielna, p. Elżbieta Płonka – Sekretarz Gminy Jasienica Rosielna, p. Maria Bieda – Dyrektor ZS w Bliznem, p. Ewa Szarek – Wicedyrektor ZS w Bliznem, p. Krystyna Szarek – Dyrektor ZS w Jasienicy Rosielnej, p. Ewa Niemiec – Dyrektor ZS w Orzechówce, p. Stanisław Pająk – Przewodniczący Rady Gminy Jasienica Rosielna, p. Adam Kwiatkowski oraz p. Krzysztof Śnieżek – Radni Gminy Jasienica Rosielna, p. Adolf Kuśnierczyk – Sołtys wsi Orzechówka, p. Zofia Boroń, p. Krystyna Masłyk, Siostry Służebniczki z Orzechówki z Siostrą Przełożoną na czele. Na występ przybyli także mieszkańcy Orzechówki oraz rodziny występujących nauczycieli i uczniów. Występujący przemawiali nie tylko tekstem, ale całym sercem i bogatą symboliką, która był atutem przedstawienia. Krzyże to znak cierpienia i zgody na wolę Bożą, białe róże to przemijanie i wieczność, a płonące świece – pamięć. Podniosła muzyka, wspaniały wokal i gra aktorska poruszyły niejedno serce. Program artystyczny w przejmujący sposób pokazał bezmiar i okrucieństwo katyńskiej zbrodni. Widzowie oglądający to widowisko nie kryli wzruszenia, kierując wiele słów pochwały w stronę aktorów, wokalistów i opiekunów. Przedstawienie, nawiązujące do wydarzeń z 1940 roku, przyniosło ze sobą głębokie i ponadczasowe przesłanie na temat uniwersalnych wartości, którymi są BÓG, HONOR, OJCZYZNA i POKÓJ. Widowisko zakończyła piękna pieśń będąca modlitwą o pokój: „Obłoki ludzkich rąk podnoszą się Modlitwę niosąc jak święty Lecz niech już nigdy ściśnięta pięść Nad naszą ziemią nie wzniesie się.” Karolina Chrobak
MOC DOTYKU Dotyk ludzkich rąk, tak delikatny i ciepły, Kojący balsam, który uspokaja duszę i czar. Z każdą pieszczotą i delikatnym uściskiem,
Witam serdecznie wszystkich Czytelników :) Minęła połowa sierpnia, trwa piękne, upalne lato :) Wszędzie pełno jest różnorodnych kwiatów kipiących wspaniałą paletą barw, drzewa i krzewy w ogrodach uginają się od obfitości owoców - garną się do rąk rumiane jabłka, żółte, ciemnoczerwone i fioletowe śliwki, soczyste, nagrzane słońcem gruszki, wielkie, granatowe borówki :) Na grządkach warzywnych kuszą soczystą czerwienią dojrzałe pomidory, różnokolorowa papryka, złociste i zielone cukinie, ogórki, pomarańczowe dynie, seledynowa fasolka, różnego gatunku sałaty, ciemnozielony jarmuż i ogromna ilość innych pysznych warzyw :) To niesamowite, z jak wielką hojnością Pan Bóg zastawia nasze ziemskie stoły - ile dostajemy warzyw i owoców, jak piękną, szeroką paletą kolorów są ubrane te niezwykłe, przepysznie pachnące, smakowite dary :))) Przypomina mi się wiersz Adama Asnyka "Letni wieczór" Już zaszedł nad doliną złocisty słońca krąg, ciche odgłosy płyną z zielonych pól i łąk. Dalekie ludzi głosy, daleki słychać śpiew i cichy szelest rosy po drżących liściach drzew. Promieńmi gra różana topnieje w sinej mgle, a świeży zapach siana skoszona łąka śle. Wraz z wonią polnych kwiatów, z gasnącym blaskiem zórz cicha poezja światów w głąb ludzkich spływa dusz. W półcieniu pierś olbrzymią podnoszą widma gór, nocnymi mgłami dymią, wdziewają płaszcze chmur. I wiążą swoje skrzydła podarty kryjąc stok, jak senne malowidła powoli toną w mrok. Wieczoru blask niepewny oświetla obraz ten.... Ludzie w zadumie rzewnej gonią piękności sen. I jeszcze fragmenty z "Kroniki Olsztyńskiej" Konstantego Ilefonsa Gałczyńskiego - Lato, jakże cię ubłagać, prośbą jaką, łkaniem jakim - tak ci pilno pójść i zabrać w walizce zieleń i ptaki? Ptaków tyle, zieleni tyle - Lato, zaczekaj chwilę.(...) Chciałbym więcej ptaków, drzew z ptakami, więcej blasków, gwiazd, obłoków, trzcin, kaczek na wodzie... I uchwycić to wszystko rękami, ucałować to wszystko ustami i tak zajść, jak słońce zachodzi.(...) Spływają krople z ula, woda z jabłoni kapie - hej, deszcz po polach hula, bo nie ma żadnych zmartwień.(...) Jutro popłyniemy daleko, jeszcze dalej niż te obłoki, pokłonimy się nowym brzegom, odkryjemy nowe zatoki.(...) Starym borom nowe damy imię, nowe ptaki znajdziemy i wody... Posłuchamy jak bije olbrzymie, zielone serce przyrody. Chcę dzisiaj powrócić do początku lata, wspomnieć kolejny raz lipcowe, cudowne dni, które spędziłam w naszych polskich Tatrach :) Po wspaniałej niedzieli 8 lipca, podczas której dzieliłam się świadectwem Pierwszej Oazy Rzymskiej w Sanktuarium Matki Bożej Królowej Podhala w Ludźmierzu, przez tydzień każdego dnia wędrowałam po tatrzańskich szlakach, zaś o świcie w niedzielę 15 lipca pojechałam do pobliskich Szaflar. Jestem bardzo wdzięczna księdzu proboszczowi Kazimierzowi Durajowi, który kilka miesięcy wcześniej zgodził się na moją obecność w parafii ze świadectwem osobistych spotkań z Ojcem Świętym Janem Pawłem II podczas Rekolekcji Oazowych w Rzymie, przyjął mnie bardzo serdecznie, z wielką życzliwością :) Dziękuję :))) Od dzieciństwa przyjeżdżam do Zakopanego, na Olczę, chodzę w Tatry, odwiedzam sąsiednie miejscowości, a w Szaflarach byłam pierwszy raz w życiu i wreszcie mogłam poznać kościół pod wezwaniem Świętego Andrzeja Apostoła wybudowany jako murowany na początku XIX wieku - wcześniejsza, drewniana świątynia była zniszczona pożarem i innymi czynnikami, natomiast parafia w tym terenie zaczynała istnieć już w połowie XIV wieku. W kościele w Szaflarach spotkałam się z kolejnym przepięknym Wizerunkiem Maryi - w bocznej kaplicy znajduje się rzeźba Matki Bożej z Dzieciątkiem Madonny z Szaflar. Pod koniec każdej Eucharystii opowiadałam krótko o Pierwszej Oazie w Rzymie, o wartościach wynikających z osobistych spotkań ze Świętym Janem Pawłem II-Zwiastunem z Gór. Po Mszach Świętych, jak zawsze, z przyjemnością spotykałam się i rozmawiałam przed kościołem, przy stoliku z książkami z osobami zainteresowanymi świadectwem, słuchałam ciekawych wspomnień, opowieści, podpisywałam kolejne egzemplarze moich wspomnień dopisując imienne dedykacje. Kochająca babcia Krysia poprosiła o książkę i wpisanie życzeń dla sześcioletniej Karolinki i czteroletniego Szymusia :) aby słowa Ojca Świętego Jana Pawła II były dla niech drogowskazem, zaś On sam najlepszym Przyjacielem :) Trzydziestodziewięcioletni Staszek uczestniczył w niedzielnej Mszy Świętej razem ze swoją mamą - w 2015 roku był ofiarą wypadku samochodowego i, oprócz innych poważnych obrażeń, przez trzy miesiące pozostawał w śpiączce. Wiele osób modliło się o łaskę powrotu do życia i zdrowia dla Staszka, również przez wstawiennictwo Świętego Jana Pawła II. Chory wybudził się i jest sprawny fizycznie, ma tylko częściowy problem z pamięcią, szczególnie tamtego czasu wypadku i choroby - wraz z mamą i swoimi bliskimi dziękują Panu Bogu, Maryi i naszemu umiłowanemu Papieżowi, ufni w Boże Miłosierdzie, za dar życia i zdrowia - oboje podeszli, aby nabyć moje wspomnienia - wpisałam do egzemplarza "Zwiastunowi z Gór" dedykację dla Staszka i całej rodziny :) Kochający rodzice postanowili podarować "Zwiastunowi z Gór" z najlepszymi życzeniami swoim trojgu dzieciom - czternastoletniemu Kamilowi, dziesięcioletniemu Sebastianowi i rocznej Natalce :) Babcia Janina pomyślała o wszystkich swoich wnukach, tych dorosłych i tych najmniejszych - jak większość babć i dziadków, modli się o ich zdrowie, o wybieranie w życiu właściwych wartości, prosi Ojca Świętego Jana Pawła II, aby był dla nich Przewodnikiem i Opiekunem - wpisałam w egzemplarzach moich wspomnień życzenia od kochającej babci dla dwudziestoletniej Natalki, czternastoletniej Oliwii, dziewięciomiesięcznej Zosi :) dla osiemnastoletniej Klaudii i czternastoletniego Oliwiera :) Wiele osób podchodziło do mnie, szczególnie miejscowi górale opowiadali o osobistych spotkaniach z księdzem biskupem, a potem kardynałem Karolem Wojtyłą - często na Podhalu i w Krakowie czytelnicy opowiadają mi o Sakramencie Bierzmowania, który przyjmowali z rąk przyszłego Papieża, o ślubach, spotkaniach studenckich, wizytacjach parafialnych. Teraz wspominają tamte wydarzenia z uśmiechem i łzami wzruszenia, mówią jakie mieli szczęście, jak te spotkania zapadły w ich pamięć i odcisnęły się pieczęcią w sercu. Błogosławieństwo, dotknięcie, słowo, czasem przytulenie Świętego Jana Pawła Wielkiego pozostało w nich na zawsze... Pamiętają o modlitwie, starają się wracać do nauk Ojca Świętego, szukają wskazówek w Jego słowach... Z całego serca dziękuję księdzu proboszczowi Kazimierzowi i wszystkim moim Czytelnikom za tę piękną, wartościową niedzielę w parafii Świętego Andrzeja Apostoła w Szaflarach :) Pozdrawiam gorąco :))) Joasia Jurkiewicz
Ponadto wypowiadali się o Bogu Jerozolimy jak o bóstwach ludów innych krajów, które są tylko dziełami ludzkich rąk. SNP: Biblia, to jest Pismo Święte Starego i Nowego Przymierza Wydanie pierwsze 2018
V. Ozwały się pierwsze akordy Sonaty księżycowej i rozpoczęły się czary. Groński, który miał wyobraźnię poety i mocny dar zamieniania wrażeń w wizyę, przymknął oczy i począł ją wysnuwać z duszy. Oto blady promień wkrada się przez szczelinę i dotyka czoła śpiącego, jakby chciał zbudzić myśl, a potem ust, jakby chciał zbudzić słowo, a potem piersi, jakby chciał zbudzić serce. Ale strudzone ciało usnęło ciężkim snem, natomiast dusza wysuwa się z jego objęć, jak motyl z kokona i leci w przestwór. Noc jasna i cicha. W dole olchy majaczą w muślinowej mgle. Na leśnych polanach tańczą korowody nimf, którym faun przygrywa na flecie, a wokół stoją w koronach z rogów jelenie z płonącemi błękitnie oczyma. We wrzosach tlą się świętojańskie czerwie, wśród mchów fosforyzują muchomory, a z pod ich baldachów drobniuchne elfy leśne przypatrują się korowodom. Z próchniska i bajorów podnoszą się błędne ogniki i chodzą lekkie, tajemnicze, jakby szukały czegoś napróżno. Księżyc wybija się coraz wyżej na niebo i pada rosa obfita. Po rozłogach pól wije się srebrna wstęga rzeki i widać szlaki dróg, wiodących do grodów i zamków. Przez wązkie gotyckie okna wpada do cichych sal zamkowych blask miesięczny, w którym snują się duchy zmarłych rycerzy i dziewic. U stóp zamków śpią miasta. W spokojnem świetle bieleją dachy domów i błyszczą krzyże wież. Z kwitnących sadów, wraz z oparem podnoszą się zapachy kwiatów i traw. Ale lżejsza od woni i od światła skrzydlata dusza szybuje wyżej i dalej. Mkną nizko siedliska ludzkie, mkną lasy, doliny i lśniące tarcze stawów i białe nici strumieni. Kraina spiętrza się z wolna... A oto góry. Wśród czarnych skał śpi przejasna tarcza jeziora. W wąwozach tai się chłodny mrok. Świecą zielono igły lodowców. Po zboczach i gniazdach skalnych nocują strudzone obłoki i węże mgieł, a na szczytach, na wiecznym śniegu kładzie się światło miesiąca. Usnął i wiatr. Jak cicho, powietrznie, szeroko! Tu księżyc jedynym stróżem milczenia, a dusza ludzka jedyną żywą istnością. Wolna jak górski orzeł, oderwana od ciała, rozkochana w przestrzeni, w pustce, w milczeniu i w wyżynach — szczęśliwa i smutna jakimś zaziemskim smutkiem — roztopiona w ciszy — buja i krąży nad przepaściami, a potem leci znów dalej, cała oddana rozkoszy lotu i pędu... I góry znikły już pod nią, lecz teraz jakieś głosy podnoszą się i dolatują z dołu, jakby wołały ją ku sobie. To morze! — Ono jedno nie uśnie nigdy i bezsenne, ogromne, bije i bije falą o brzegi, niby niezmierne tętno życia. Jego potworne płuca wzdymają się i opadają wieczyście, a czasem jęczą w skardze na trud bez końca. Pogięta roztocz morska drga opalową łuską księżyca i srebrnemi taśmami gwiazd, a na tych rozjaśnionych szlakach widać w oddali, równie bezsenny jak samo morze — okręt z żaglami i z krwawem światłem w okrągłych oknach. Lecz ty, o duszo, lecisz wyżej i wyżej. Już ziemia została gdzieś na dnie przepaści, a ty przez lekkie jak puch, pierzaste chmurki, zabłąkane na wysokościach, przebijasz się w przestwór zalany blaskiem — pusty, chłodny. Tam kładziesz się na własnych skrzydłach i pławisz się w świetlistej nicości — wyżej i wyżej!... Teraz skrzą się i mienią nad tobą złotem i purpurą klejnoty niebios, a ty igrasz i kołyszesz się wśród niedosiężnych eterów, uciszona w sobie, wyzwolona z pyłu materyi — jakby za granicami czasu i przestrzeni, nawpół już w niebowzięta... Strop nieba coraz czarniejszy, a księżyc wielki jak świat, świeci coraz jaskrawiej. — Widać już blisko jego jaśniejące pola, poszarpane, dzikie, zjeżone szczytami gór, podziurawione czernią kraterów, głuche, mroźne, martwe... Tak unosi się w otchłaniach przestrzeni ten srebrny trupi tułacz, który oblatuje ziemię, jakby skazany wyrokiem bożym na wieczny pęd. Nad nim i wokoło bezmiar, którego nie ogarnie mdlejąca myśl. Nowe obozy gwiazd mrugają krwawo i sino niby dalekie ogniska. Słychać muzykę sfer. Wieczność owiewa tu już swem tchnieniem i przejmuje dreszcz zaświatowy. Wróć, rozbujany łabędziu, wróć, o duszo, wprzód nim cię porwą jakieś tajemnicze biegi i wiry i nim oderwą cię na wieki od ziemi. Wracasz z wyżyn wszechbytu, wykąpana w falach nieskończoności, czystsza i doskonalsza. Oto złożyłaś już skrzydła... Patrz: tam w głębi pod tobą znowu te puchy lekkich obłoków, które powitasz teraz, jak coś swojego i blizkiego. W dole ziemia. Widać już skrzące się ku księżycowi garby gór, u których stóp łka morze. A jeszcze niżej — znów mżą się omajaczone tumanem lasy, znów bielą się miasta o cichych wieżach i dachy uśpionych wiosek. Noc blednie. Na łęgach koniuchowie rozpalili ognie i grają na piszczałkach... Koguty pieją... Świta! świta!... Tak widział i myślał Groński. Dźwięki ucichły wreszcie i nastało milczenie. Panna Marynia stała przy fortepianie z twarzą zawsze jednako pogodną, ale jakby zbudzoną ze snu. Stary rejent Dzwonkowski siedział przez chwilę ze spuszczoną głową, poruszając bezzębnemi szczękami, następnie wstał, a gdy dziewczyna złożyła obok klawiatury skrzypce, ucałował zapalczywie jej ręce, poczem jął rzucać wyzywającym wzrokiem na obecnych, jakby szukając tego, ktoby się ośmielił zaprotestować przeciw tej oznace hołdu, albo uważać ją za rzecz zbyteczną. Nie protestował jednak nikt, albowiem, pod urokiem tej muzyki, stało się ze słuchającymi to, co się staje z ludźmi zawsze, gdy obwieje ich tchnienie prawdziwego geniuszu. Jak czasem we śnie zdaje się człowiekowi, że, odepchnąwszy się nogą od ziemi, może potem długo zataczać koła w powietrzu, tak i ich ciała stały się jakby lżejsze, mniej materyalne, jakby pozbawione tych ciężkich i grubych pierwiastków, które przytwierdzają je do ziemi. Nerwy uczyniły się wrażliwsze i subtelniejsze, a dusze bardziej lotne, bliższe tej jakiejś granicy, za którą rozpoczyna się wieczność. Było to poczucie nieświadome, po przejściu którego codzienne życie miało ich ogarnąć i sprowadzić znów na dół, ale podczas tej chwilowej egzaltacyi zbudziły się w nich nieznane im samym władze chwytania, pojmowania i odczuwania piękności i wogóle takich rzeczy, których w zwykłym nastroju nie odczuwali — i nie wiedzieli, że mogą je odczuwać. Wpływowi temu nie oparł się, mimo wszelkich uprzedzeń, nawet i niedoszły medyk, Laskowicz. Z chwilą, w której panna Marynia stanęła do gry, począł jej się ze swego mrocznego kąta w salonie przypatrywać — i badać jej postać jak anatom. Czuł, że jest w tem coś brutalnego, ale takie stanowisko sprawiało mu właśnie zadowolenie, jako odpowiednie dla badacza i dla człowieka jego przekonań. Jął w siebie wmawiać, że ta panna, z tak zwanej wyższej sfery, jest dla niego tylko objektem, który rozpatruje, tak, jakby rozpatrywał trupa w prosektoryum. Więc, gdy przy strojeniu skrzypców schylała głowę, wymieniał sobie w duchu po łacinie nazwy jej kości ciemieniowych, odpychając myśl, która mimowoli cisnęła mu się do głowy, że jest to jednak nadzwyczaj szlachetna czaszka. Następnie, w pierwszych chwilach po rozpoczęciu koncertu, zajął się nomenklaturą muskułów jej rąk, ramion, piersi, nóg rysujących się pod suknią i całej postawy. Ponieważ jednak był nie tylko studentem medycyny i socyalistą, ale i młodym człowiekiem, przeto ten przegląd anatomiczny skończył się niespodziewanym wnioskiem, że to jest niedość jeszcze rozwinięta, ale nadzwyczaj ładna i ponętna dziewczyna, podobna do wiosennego kwiatu. Od tej chwili począł jej do pewnego stopnia przebaczać przynależność do sfer żyjących »z krzywdy proletaryatu« — i nie mógł pozbyć się myśli, że gdyby, w następstwie jakiś niesłychanych społecznych przewrotów, taka, »święta laleczka« znalazła się na jego łasce i niełasce, to taki stan rzeczy przyniósłby mu niewysłowioną dziką rozkosz. Ale gdy Beethoven położył mu rękę na głowie, rozbudziły się jednak i w nim lepsze i wyższe uczucia. Widział ściągające się podczas gry usta i brwi panienki i jął przypuszczać, że »ona jednak coś czuje«. Skutkiem tego niechęć ku niej poczęła w nim topnieć jeszcze bardziej, albowiem, jakkolwiek zwolna i z trudem — nawpół uświadamiał w sobie, nawpół zgadywał, że to są nie tylko ręce, ale i dusza grająca. Nie posiadał dość kultury, by muzyka przemówiła do niego, tak, jak, naprzykład, do Grońskiego, zrodziło się w nim wszelako jakieś głuche poczucie, że to jest coś takiego, jak powietrze, którem wszystkie piersi mogą oddychać, bez względu na to, czy kochają, czy nienawidzą. I obejmowało go pewne zdziwienie na myśl, że są rzeczy, leżące ponad rojowiskiem ludzkich namiętności. W końcu tak dalece utożsamił muzykę z postacią grającej dziewczyny, że gdy stary rejent, po skończonym koncercie, ucałował jej ręce — prawie że miał ochotę uczynić to samo. A tymczasem Władysław Krzycki mówił do panny Anney: — Jak Jastrząb Jastrzębiem, jeszcze takiej muzyki nikt tu nie słyszał. Nie jestem znawcą, ale przyznaję, że to mnie wzięło. Przytem, choć bywam dość często w mieście, tak się jakoś składało, żem nigdy nie widział grającej na skrzypcach kobiety. A to takie ładne. Mam teraz wrażenie, że na skrzypcach powinny grywać tylko kobiety. — Ma się takie wrażenie, gdy się widzi grającą Marynię. — Zapewne. Zaczynam nawet rozumieć pana Grońskiego... Bo przecie pani wie, że to jego adoracya. — Największa w świecie. — I moja i wszystkich, którzy ją znają — a będzie wkrótce i pańska. — Nie przeczę, że będzie, tylko nie wiem, czy największa. Nastała chwilowa przerwa w rozmowie, poczem Krzycki, nie chcąc, by panna Anney wzięła jego słowa za niewczesny komplement, dodał: — W każdym razie winienem jej wdzięczność za muzykę trochę inną niż ta, której na wiosnę i w lato co wieczór słuchamy. — Jakaż to muzyka? — Od mroku do wschodu księżyca orkiestra żabia, a potem koncert słowiczy, którego zresztą zwykle nie słyszę, bo po dziennej robocie śpię kamiennym snem. Żabia kapela już rozpoczęła. To ma też swój urok. Jeśli pani chce posłuchać, wyjdźmy na werandę. Wieczór jest tak prawie ciepły, jak w lato. Panna Anney wstała i wyszli na werandę, z której służba, która poprzednio przysłuchiwała się pod oknami grze panny Maryni, już się rozeszła — i tylko w dali bielały przesłonięte mrokiem kwitnące jaśminy. Od stawu dochodziło rechotanie rzeszy żab senne, a zarazem podobne do chóralnej modlitwy. Panna Anney wsłuchiwała się przez chwilę w te głosy, poczem rzekła: — Tak — to ma też swój urok, a zwłaszcza w taką noc. — Czy w Anglii często bywają podobne? — Nie tak ciche. Prawie nie ma kąta, do któregoby nie dochodził świst lokomotywy lub odgłosy fabryczne. Lubię tutejszą wieś właśnie za ten spokój i oddalenie od miast. — Więc to nie pierwszy raz widzi pani wieś polską? — Nie. Bawiłam teraz przez miesiąc u Zosi Otockiej. — Chciałbym, żeby i nasz Jastrząb znalazł łaskę w oczach pani. Szkoda tylko, że pani od razu trafiła na pogrzeb. Zawsze to smutne. Widziałem nawet, że pani była wzruszona. — Coś mi się przypomniało — odpowiedziała panna Anney. Poczem, chcąc widocznie zmienić rozmowę, zaczęła znów patrzeć w głębie ogrodu. — Jak tu wszystko kwitnie i pachnie — rzekła. — To jaśminy i bzy. Czy pani uważała na leśnej drodze, jadąc do Jastrzębia, że brzegi lasu są wysadzone bzami? To moja robota. — Zauważyłam dopiero przy moście, tam, gdzie stoi jakiś stary budynek. Co to za budynek? — To dawny młyn. Niegdyś było tam w rzeczułce dużo wody, ale potem nieboszczyk wuj Żarnowski odprowadził ją do stawów rybnych w Rzęślewie i młyn stanął. Teraz to rudera, w której już od kilkunastu lat składamy siano, zamiast je trzymać w stogach. Ludzie mówią, że tam straszy, ale to ja sam puściłem w swoim czasie tę bajkę. — Dlaczego? — Naprzód dlatego, żeby nie kradli siana, a powtóre, zależało mi, by tam nikt nie zaglądał. — Cóż pan wymyślił? — Opowiadałem, że się koło mostu konie w nocy płoszą i że się coś we młynie śmieje, co jest przytem prawda, bo tam się sowy śmieją. — Trzeba było może opowiadać, że tam ktoś płacze. — Dlaczego? — Dla większego wrażenia. — A nie wiem. Śmiech w nocy na pustkowiu robi chyba większe wrażenie. — Ludzie się tego więcej boją. — I nikt tam nie zagląda? — Nikt. Teraz zresztą, byle nie kradli siana, to mi jest wszystko jedno, ale w swoim czasie bardzo się chciałem ubezpieczyć przed ludzkiemi oczyma... Tu Krzycki ugryzł się w język, spostrzegł bowiem przy świetle księżyca, że brwi panny Anney zsunęły się lekko. Zrozumiał, że, powtarzając dwa razy, iż zależało mu na tem, by nikt do młyna nie zaglądał, popełnił towarzyską nieprzyzwoitość, a co gorzej, przedstawił się młodej Angielce jak jakiś prowincyonalny samochwał, który daje do zrozumienia, że nieraz potrzebował szukać rozmaitych kryjówek. Więc, chcąc zatrzeć złe wrażenie, dodał prędko: — Będąc studentem, pisałem wiersze i dlatego szukałem samotności, ale teraz to przeszło. — To zwykle przechodzi — odpowiedziała panna Anney. I zwróciła się ku drzwiom salonu, ale bez zbytniego pośpiechu, jakby chcąc okazać Krzyckiemu, że przyjmuje za dobrą monetę jego objaśnienie i że odwrót jej nie jest żadną manifestacyą. Krzycki pozostał przez chwilę — zły na siebie, a jeszcze więcej na pannę Anney, a to właśnie dlatego, że nietakt popełnił tylko on, i że nie mógł jej nic zarzucić. »W każdym razie (mówił sobie) to jakoś dyablo domyślna purytanka«... I począł powtarzać z pewną urazą jej ostatnie słowa: »To zwykle przechodzi«... — Czyli (myślał) chciała mi dać do zrozumienia, że z takiej mąki, jaka jest we mnie, nikt nie wypiecze poety. Może być — i ja sam wiem o tem najlepiej, ale nie potrzebuję, żeby mi to kto potwierdzał. Pod wpływem tych myśli wrócił do salonu w niezupełnie dobrym humorze, ale tam obowiązki gospodarza odwołały go od kuzynek i tego wieczora nie rozmawiał więcej z panną Anney.
JNyDdR. 9 417 295 90 289 477 309 241 393
obłoki ludzkich rąk podnoszą się